Jest dla mnie wcieleniem piękna, jego absolutną kwintesencją. Liliowe chmury, poduchy, obłoki. Rozsiewające zapach, który chciało by się wdychać wiecznie. Czekam na niego z utęsknieniem każdego roku. Buszuję wśród bzowych zagajników niczym bzowa babuleńka :)
I tylko żal, że jest tak krótko i że jego piękno tak ulotne (choć może dlatego tak cenne?). Nie zrywam. Nie robię bukietów. Nie kupuję bukietów bzu. Bo wiem, że w ciągu kilku godzin ich uroda zniknie. Uważam, że rwanie tych niezwykłych kwiatów, łamanie gałęzi, kaleczenie krzewów dla tak krótkiej chwili radości to zbrodnia i barbarzyństwo. Jedynie zbieram wszystkie oberwane i porzucone gałązki, wrzucam do wanny z wodą, by choć na chwilę wydłużyć im tak podle zakończone życie. Bez jest dla mnie piękny tylko żywy. Nie mogę patrzeć, jak umiera w wazonie...
niedziela, 11 maja 2008
Bez czyli barbarzyńca w ogrodzie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz