piątek, 22 maja 2009

Przyjdź zobaczyć raj...


Jest takie miejsce na ziemi, tu blisko. Jak kwiat paproci - zobaczyć je można tylko raz w roku: właśnie w maju.
Związane jest z Zamkiem Kórnickim, a ściślej z otaczającym go parkiem - Arboretum. Park jest ogromny, zadbany, atrakcyjny. Szczególnie majową porą. Na początku miesiąca rozkwitają tu wszystkie chyba możliwe gatunki magnolii - od śnieżnobiałych, przez bladoróżowe po purpurowe, o płatkach długich i wąskich, albo szerokich i zaokrąglonych... W pierwszy weekend maja, w Święto Magnolii, przyjeżdżają oglądać je tłumy.


Później rozpoczyna się pora kwitnienia azalii i rododendronów. Te zebrane są w jednym miejscu, niektóre naprawdę ogromnych rozmiarów - bardziej drzewa już niż krzewy. Pamiętam, gdy pierwszy raz stanęłam przed ta kwitnącą ścianą, stanęły mi nagle przed oczyma indyjskie tkaniny - te sari w jasnym oranżu, te bezceremonialnie sąsiadujące z sobą purpury, pomarańcze, fiolety, wiśnie, żółcie na hinduskich sukienkach... Nagle zdałam sobie sprawę, że to nic innego jak kolory tamtego świata, zwyczajnie i po prostu. Niby oczywiste...

Ale - nie o tym miało być. To "wersja oficjalna" - w Arboretum jak dla mnie w te weekendy zbyt duże tłumy; hałas, kiełbaski i frytki przed wejściem... Nie przepadam za tą atmosferą.
Jest jednak w Kórniku miejsce tajemne, na co dzień zamknięte przed śmiertelnikami. Otwiera swe podwoje tylko w dwa weekendy maja. Nazywa się potocznie "Zwierzyńcem" - to Las Doświadczalny Instytutu Dendrologii PAN. Las niezwykły.
Kiedy więc w trzecią niedzielę maja owe tłumy ciągną do przyzamkowego Arboretum, położonego w samym sercu miasteczka, ja, zaraz po wjeździe do Kórnika skręcam w prawo, w drogę do Mosiny. Po chwili zjeżdżam z niej w lewo, w las, a po kilkuset metrach jestem już przy domku nadleśnictwa, gdzie zostawiam samochód, by dalej, pieszo, dojść do drewnianej bramy. Najpierw jest zalana słońcem łąka, potem - cuda. Stareńkie wielkie świerki niespotykanych odmian, zwieszają swe gałęzie kładąc je na ziemi - dzieci uwielbiają wciskać się pod nie, bo pod nimi powstają szałasy, w których jest niemal zupełnie ciemno, pachnąco i bardzo tajemniczo. Jasnozielone modrzewie, malowniczo powyginane sosny, dęby - nie potrafię wymienić wszystkich gatunków drzew, głownie iglastych, które tam rosną. Pomiędzy nimi wiją się jakby od niechcenia uklepane, lekko nieuczesane ścieżki, czasami znajdzie się jakaś ciężka, wyciosana z dębowego drewna ławka. A przy ścieżkach, rozrzucone między drzewami, jakby wyrosły tu przypadkiem - dziesiątki, setki różaneczników i azalii. Białe. Bladoróżowe. Różowe. Ciemnoróżowe. Purpurowe. Wiśniowe. Ciemnobordowe. Jasnofioletowe. Ciemnofioletowe. Cytrynowe. Żółte. Ciemnożółte. Pomarańczowe. Ceglaste. Czerwone. Stworzono im tu klimat taki, jak w ich azjatyckim domu, a one pokazują, jak bardzo potrafią być za to wdzięczne. Wielkie, mieniące się w słońcu ferią barw poduchy, oddające wilgotnemu powietrzu swój słodki zapach.



Kilka lat temu, gdy Julek jeździł jeszcze w spacerowym wózku, wraz z Jasiem, moim bratem, jego żoną i ich kilkuletnią córką spędzaliśmy tam popołudnie. Snuliśmy się miedzy drzewami, wózek toczył się wolno, pachniało mocno. Schodzące coraz niżej słoneczko tańczyło na liściach, ptaszki śpiewały, a nam nawet nie chciało się gadać... Sielanka i błogie lenistwo. W pewnej chwili usłyszałam cichy, ale intrygujący dźwięk. Brzęknięcie, szelest. Rozejrzałam się i zobaczyłam, jak ze wszystkich stron miedzy krzewami wysuwają się i unoszą w górę, niemal bezgłośnie, metalowe główki zraszaczy, by po sekundzie zacząć się obracać, wyrzucając z siebie srebrne strużki wody. Wstrzymałam oddech i przez moment poczułam się jakby mnie ktoś przeniósł w jakąś inną rzeczywistość, bardziej filmową niż realną.
Potem zdaliśmy sobie sprawę, że wszyscy dawno już sobie poszli, drewniana brama jest zamknięta... Ale było tak pięknie, że nie byliśmy w stanie się tym przejąć. Łąka przed wejściem wciąż była zalana słońcem, dzieci piszczały z uciechy próbując przegonić strumienie wody, my siedzieliśmy oparci o tę bramę zastanawiając się od nieśpiesznie kto wdrapie się na nią pierwszy, a kto komu poda wózek... Niepotrzebne zresztą, bo wkrótce zjawił się brodaty pan z pękiem kluczy, zwabiony śmiechem dzieci. Też nieźle rozbawiony zresztą...


Niezbyt często zastanawiam się jak wygląda Niebo czy Raj. Wtedy o tym pomyślałam. Może raj to pamięć wyłącznie takich chwil, miejsc, zdarzeń, ludzi? Pewnie każdy ma swój własny. Mój jest m.in. tam i wtedy.
A dziś Was do niego zapraszam - jutro ostatnia w tym roku okazja! Jeśli i mnie uda się tam dojechać - przywiozę zdjęcia, choć wiem, że one nie są w stanie oddać urody tego azaliowego lasu. Fotki w poście ze strony Dni Azalii i Różaneczników w Arboretum Kórnickim

wtorek, 19 maja 2009

Cała jestem w maku :)


Miały być szybkie zdjęcia nowego znaleziska do mojego sklepiku - czyli białego wazonu. I fotki wazonu rzeczywiście były szybkie, ale potem oczywiście mnie poniosło, no bo te maki piękne takie... Ogromnie lubię bukiety polne, choć one takie nietrwałe. A może dlatego właśnie - że ich uroda taka ulotna? No i taką mają w sobie delikatność...




niedziela, 17 maja 2009

Śniadanie pod włoska banderą


Kilka lat temu, w ramach ogródkowych eksperymentów, odkryłam rukolę. Te niepozorne, wąskie, zielone listki, o intensywnym zapachu i dziwnym, lekko ostrym smaku, samodzielnie są trudne do przełknięcia, przynajmniej dla mnie. Ale dodane do sałaty, sosów salsa verde lub pesto, które namiętnie przyrządzam lub po prostu: posiekane wrzucone na kanapkę z żółtym serem - pycha!!!

rukola
Kiedyś podobno rukola była uprawiana w Polsce, potem poszła w zapomnienie. Teraz można ją kupić, dość rachityczną, z hodowli szklarniowych, w doniczkach, w dużych supermarketach. Kosztuje, jak wszystkie te ziółka, strasznie dużo - w tym przypadku zupełnie nie wiedzieć dlaczego. Bo rukola rośnie na byle jakiej glebie w tempie sprinterskim - po dwóch tygodniach od wysiania można, a nawet trzeba zacząć ją zbierać - bo chwilę później zakwita (co prawda wtedy bez problemu wysiewa się sama, ale już niekoniecznie tam, gdzie byśmy ją chcieli). Trochę trzeba się nachodzić, żeby kupić jej nasiona - na stojakach z nasionami w supermarketach jakoś jej nie ma, choć pełno tam nasion ziół, które samemu wyhodować nie sposób. Bywa za to w wyspecjalizowanych sklepach ogrodniczych, także w internecie.
Bogata w witaminę C i sole mineralne, od pierwszego spotkania towarzyszy mi nieprzerwanie przez całą wiosnę, lato i początek jesieni.


Moja ulubiona, szybka wersja śniadaniowa to twarożek w kolorach włoskiej flagi:
twaróg ze śmietanką (taki gruby, niemielony, może być też twarożek wiejski), pokrojony w kostkę pomidor i pokrojona rukola w ilości dużej. Palce lizać!


Naprawdę polecam - jedzcie rukolę każdego dnia :)
P.S. Można wysiewać ją też w skrzynkach balkonowych. Smacznego:)

niedziela, 10 maja 2009

Ptaszki zrobione na szaro


Zaintrygowana tym, jak można z banalnych słojów zrobić inne niż wszystkie, głównie za sprawą niczym nie skrępowanej wyobraźni Ity i jej żeliwnych elementów, skomponowałam sobie nowe pojemniczki. Wolałabym słoje zaokrąglone, ale dostępne póki co były tylko te proste. Na ich metalowych wieczkach przysiadły ptaszki, bo do ptaszków mam słabość. Ptaszki ceramiczne, całość oczywiście szara :)






Blog Widget by LinkWithin