...uszyło mi się. Bardzo podoba mi się to zestawienie kolorystyczne i "charakterologiczne" - szarość lnu ze śnieżną bielą koronkowej rozetki. Zgrzebność tkaniny i delikatna, koronkowa ornamentyka. Dla mnie jest w tym elegancja płynąca z naturalności...
Wypełnione czystą, pachnącą lawendą przywodzi na myśl francuski styl i prowansalskie pola.
czwartek, 29 maja 2008
Serce z lnu...
środa, 28 maja 2008
Coś
Zamieszkało u mnie chwilowo takie "coś" - prawie jak kamień, postarzone jakby miało lat ze dwieście, idealnie po prostu. Forma całkowicie, absolutnie abstrakcyjna, i dzięki tej abstrakcyjności wielofunkcyjna :) Tylko wyobraźnię uruchomić trzeba.
I wtedy może zatonąć na balkonie, nieśmiało wyzierając z pnączy gąszczu. Albo wśród kwiatków w ogródku. Może też nie opuszczając mieszkania zająć miejsce na półce z książkami, jak rodzaj ogranicznika przed ich przewracaniem się - "coś" jest dość ciężkie. Drzwi, które wbrew naszej woli się wciąż zamykają, podczas gdy my chcemy, aby były otwarte - też "coś" przytrzyma. Ogólnie rzecz biorąc - "coś" nie jest darmozjadem i naprawdę da się lubić :)
poniedziałek, 26 maja 2008
piątek, 23 maja 2008
Cote Bastide - źródło moich zachwytów
Niemal codziennie wchodzę na stronę Cote Bastide - jeśli istnieje na świecie doskonałość, to to niewątpliwie jest jej wcielenie. Te zdjęcia, światła, kolory, aranżacje... Niemal czuje się te zapachy i faktury! Aż nie mogę sobie wyobrazić, jak pięknie to miejsce musi wyglądać w naturze - gdzieś w Prowansji osadzone - bo chyba istnieje realny sklep także...
Cote Bastide odwołuje się w swojej filozofii do ducha starych czasów, do tej pierwotnej pamięci zapisanej w nas od zawsze i wraz z upływem czasu spychanej na dno podświadomości. I przywraca nam tę pamięć, czerpiąc garściami z samego serca natury, z całego jej bogactwa. Wszystko tchnie tu harmonią, spokojem, jakimś pragnieniem życia.
Tę stronę można przemierzać wzdłuż i wszerz godzinami: Cote Bastide
A namiastka kosmetycznej Prowansji tu: mleczko do ciała z kozim mlekiem - prosto z Francji
czwartek, 22 maja 2008
Ostatnie zdobycze - c.d.
To, co wstawiłam rano, już znalazło nowego właściciela (a ściślej - właścicielkę). A że nowości to nie koniec, to dorzucam następne fotki.
Ta linia - taka prążkowana, z delikatnymi, metalowymi etykietkami - podoba mi się w ażurowej ceramice chyba najbardziej. Polubiłam ją już gdy zobaczyłam pojemniczki na przyprawy. Musze przyznać, że formy coraz bardziej wyrafinowane, lekkie, pociągające.
Ale szczytem elegancji wydała mi się maselniczka:
Ostatnie zdobycze
Ach, są takie przedmioty, z którymi czasem trudno mi się rozstawać, choć wynajduję je do galerii, a nie własnego domu. Uwielbiam to buszowanie w najciemniejszych kątach hurtowni, straganów - przy odrobinie cierpliwości zawsze uda się tam wygrzebać coś interesującego, czasem zakurzonego i zapomnianego. Jak np. ten kufel, który stał wciśnięty między inne, nie całkiem ciekawe naczynia na parapecie i wcale nie był przeznaczony na sprzedaż, bo to egzemplarz "pokazowy" jedynie.
Od razu się w nim zakochałam. I w końcu moja namolność zaowocowała i pani mi go sprzedała. A teraz mi troszkę żal sprzedawać go dalej...
P.S.
No i po bólu - sprzedały się w czasie obiadu :)
Silluettes - znalezione pod latarnią
No właśnie. Jechałam kiedyś na rowerze na obrzeżach parku, a tam, w trawie pod latarnią, leżała porzucona reklamówka. Z niej wyzierały narożniczki ramek. Jako pies śmietnikowy nie mogłam się nie zatrzymać - żeby obwąchać, rzecz jasna. I znalazłam trzy obrazki - bardzo wyblakłe anioły w owalnej, złocone ale mocno wytartej ramce i te dwie "silluetki".
Taka zapomniana, a niegdyś bardzo popularna sztuka wycinanek. Misternych, czarnych na jasnym tle, niczym z teatrzyku cieni. Tak bym chciała wiedzieć kiedy powstały i jaką przebyły drogę z czyjegoś domu pod ową latarnię! Może były prezentem jakiegoś młodzieńca dla ukochanej? A może ktoś podarował je swojej mamie? A może były pamiątką z jakiejś zagranicznej podróży?
Mają nawet sygnaturę autora. Papier na którym zostały zrobione trochę przybrudzony i pożółkły, z wypisaną na nim wieloletnią (może sięgającą czasów przedwojennych) historią, tył do renowacji, ale fronty zostawię takie, jakie są. Będą wisiały na ścianie w pobliżu stareńkich fotografii, w podobnych, wąskich ramkach.
wtorek, 20 maja 2008
No nie wytrzymam!
bo wyobraziłam sobie takie małe, zaczarowane królestwo w moim ogrodzie. Maleńki domek, zamykany na kłódeczkę, a w środku - same dziwy. Wyobrażacie sobie takie mieszkanko na świeżym powietrzu?
To na zdjęciu to zapewne ekspozycja jakaś (a może nie, któż tam wie co Skandynawkom po głowie chodzi? :) ), ale mnie podoba się właśnie takie - domeczek wśród krzaczków, otwierany wprost na zieloną trawę i promienie gorącego słońca...
Zdjęcie z pięknego bloga Dreamhouse
niedziela, 11 maja 2008
Bez czyli barbarzyńca w ogrodzie
Jest dla mnie wcieleniem piękna, jego absolutną kwintesencją. Liliowe chmury, poduchy, obłoki. Rozsiewające zapach, który chciało by się wdychać wiecznie. Czekam na niego z utęsknieniem każdego roku. Buszuję wśród bzowych zagajników niczym bzowa babuleńka :)
I tylko żal, że jest tak krótko i że jego piękno tak ulotne (choć może dlatego tak cenne?). Nie zrywam. Nie robię bukietów. Nie kupuję bukietów bzu. Bo wiem, że w ciągu kilku godzin ich uroda zniknie. Uważam, że rwanie tych niezwykłych kwiatów, łamanie gałęzi, kaleczenie krzewów dla tak krótkiej chwili radości to zbrodnia i barbarzyństwo. Jedynie zbieram wszystkie oberwane i porzucone gałązki, wrzucam do wanny z wodą, by choć na chwilę wydłużyć im tak podle zakończone życie. Bez jest dla mnie piękny tylko żywy. Nie mogę patrzeć, jak umiera w wazonie...
wtorek, 6 maja 2008
Shabby schic
Miejsce jak z moich marzeń
taki sklepiczek w realu to miejsce zupełnie dla mnie wymarzone. Malutkie, śliczne królestwo, pełne nostalgii, słodkości, klimatów zaprzeszłych...
Znalezione na blogu Vita Ranunkler", wśród wielu innych skarbów zresztą.