Jest takie miejsce na ziemi, tu blisko. Jak kwiat paproci - zobaczyć je można tylko raz w roku: właśnie w maju.
Związane jest z Zamkiem Kórnickim, a ściślej z otaczającym go parkiem - Arboretum. Park jest ogromny, zadbany, atrakcyjny. Szczególnie majową porą. Na początku miesiąca rozkwitają tu wszystkie chyba możliwe gatunki magnolii - od śnieżnobiałych, przez bladoróżowe po purpurowe, o płatkach długich i wąskich, albo szerokich i zaokrąglonych... W pierwszy weekend maja, w Święto Magnolii, przyjeżdżają oglądać je tłumy.
Później rozpoczyna się pora kwitnienia azalii i rododendronów. Te zebrane są w jednym miejscu, niektóre naprawdę ogromnych rozmiarów - bardziej drzewa już niż krzewy. Pamiętam, gdy pierwszy raz stanęłam przed ta kwitnącą ścianą, stanęły mi nagle przed oczyma indyjskie tkaniny - te sari w jasnym oranżu, te bezceremonialnie sąsiadujące z sobą purpury, pomarańcze, fiolety, wiśnie, żółcie na hinduskich sukienkach... Nagle zdałam sobie sprawę, że to nic innego jak kolory tamtego świata, zwyczajnie i po prostu. Niby oczywiste...
Ale - nie o tym miało być. To "wersja oficjalna" - w Arboretum jak dla mnie w te weekendy zbyt duże tłumy; hałas, kiełbaski i frytki przed wejściem... Nie przepadam za tą atmosferą.
Jest jednak w Kórniku miejsce tajemne, na co dzień zamknięte przed śmiertelnikami. Otwiera swe podwoje tylko w dwa weekendy maja. Nazywa się potocznie "Zwierzyńcem" - to Las Doświadczalny Instytutu Dendrologii PAN. Las niezwykły.
Kiedy więc w trzecią niedzielę maja owe tłumy ciągną do przyzamkowego Arboretum, położonego w samym sercu miasteczka, ja, zaraz po wjeździe do Kórnika skręcam w prawo, w drogę do Mosiny. Po chwili zjeżdżam z niej w lewo, w las, a po kilkuset metrach jestem już przy domku nadleśnictwa, gdzie zostawiam samochód, by dalej, pieszo, dojść do drewnianej bramy. Najpierw jest zalana słońcem łąka, potem - cuda. Stareńkie wielkie świerki niespotykanych odmian, zwieszają swe gałęzie kładąc je na ziemi - dzieci uwielbiają wciskać się pod nie, bo pod nimi powstają szałasy, w których jest niemal zupełnie ciemno, pachnąco i bardzo tajemniczo. Jasnozielone modrzewie, malowniczo powyginane sosny, dęby - nie potrafię wymienić wszystkich gatunków drzew, głownie iglastych, które tam rosną. Pomiędzy nimi wiją się jakby od niechcenia uklepane, lekko nieuczesane ścieżki, czasami znajdzie się jakaś ciężka, wyciosana z dębowego drewna ławka. A przy ścieżkach, rozrzucone między drzewami, jakby wyrosły tu przypadkiem - dziesiątki, setki różaneczników i azalii. Białe. Bladoróżowe. Różowe. Ciemnoróżowe. Purpurowe. Wiśniowe. Ciemnobordowe. Jasnofioletowe. Ciemnofioletowe. Cytrynowe. Żółte. Ciemnożółte. Pomarańczowe. Ceglaste. Czerwone. Stworzono im tu klimat taki, jak w ich azjatyckim domu, a one pokazują, jak bardzo potrafią być za to wdzięczne. Wielkie, mieniące się w słońcu ferią barw poduchy, oddające wilgotnemu powietrzu swój słodki zapach.
Kilka lat temu, gdy Julek jeździł jeszcze w spacerowym wózku, wraz z Jasiem, moim bratem, jego żoną i ich kilkuletnią córką spędzaliśmy tam popołudnie. Snuliśmy się miedzy drzewami, wózek toczył się wolno, pachniało mocno. Schodzące coraz niżej słoneczko tańczyło na liściach, ptaszki śpiewały, a nam nawet nie chciało się gadać... Sielanka i błogie lenistwo. W pewnej chwili usłyszałam cichy, ale intrygujący dźwięk. Brzęknięcie, szelest. Rozejrzałam się i zobaczyłam, jak ze wszystkich stron miedzy krzewami wysuwają się i unoszą w górę, niemal bezgłośnie, metalowe główki zraszaczy, by po sekundzie zacząć się obracać, wyrzucając z siebie srebrne strużki wody. Wstrzymałam oddech i przez moment poczułam się jakby mnie ktoś przeniósł w jakąś inną rzeczywistość, bardziej filmową niż realną.
Potem zdaliśmy sobie sprawę, że wszyscy dawno już sobie poszli, drewniana brama jest zamknięta... Ale było tak pięknie, że nie byliśmy w stanie się tym przejąć. Łąka przed wejściem wciąż była zalana słońcem, dzieci piszczały z uciechy próbując przegonić strumienie wody, my siedzieliśmy oparci o tę bramę zastanawiając się od nieśpiesznie kto wdrapie się na nią pierwszy, a kto komu poda wózek... Niepotrzebne zresztą, bo wkrótce zjawił się brodaty pan z pękiem kluczy, zwabiony śmiechem dzieci. Też nieźle rozbawiony zresztą...
Niezbyt często zastanawiam się jak wygląda Niebo czy Raj. Wtedy o tym pomyślałam. Może raj to pamięć wyłącznie takich chwil, miejsc, zdarzeń, ludzi? Pewnie każdy ma swój własny. Mój jest m.in. tam i wtedy.
A dziś Was do niego zapraszam - jutro ostatnia w tym roku okazja! Jeśli i mnie uda się tam dojechać - przywiozę zdjęcia, choć wiem, że one nie są w stanie oddać urody tego azaliowego lasu. Fotki w poście ze strony Dni Azalii i Różaneczników w Arboretum Kórnickim